Pieszo do Chile

W końcu mieliśmy pożegnać się z Argentyną na dobre. Chile i jego ciepła północ już nas wołała. Pozostał tylko problem wybrania drogi – klasycznie czy w inny sposób przedstawiony nam przez ciekawą parę spotkaną w El Chaiten. Zebranie informacji nie trwało długo, decyzja podjęta – idziemy do Chile. Właśnie tak, idziemy pieszo, a na koniec będzie prom.

Etap pierwszy – El Chaiten do Lago Desierto

Wszystko zaczyna się niepozornie, wystarczy zabrać na grzbiet swój dobytek i ruszyć przed siebie gruntową drogą. Ambitny plan zakłada, że uda nam się złapać bezpośredniego stopa, w końcu to tylko 37 km. Rzeczywistość jak zawsze lubi robić nas w konia, ale skoro zdecydowaliśmy się iść pieszo do Chile, to czego innego się spodziewaliśmy? Ruch na drodze bliski zeru, więc dzielnie maszerujemy, a jak już coś nas mija, to tylko zasypuje porcją pyłu. Widoki coraz ładniejsze, ludzi brak i tylko pojawiające się znaki o huemulach – nieśmiałych andyjskich jelonkach – sprawiają, że jeszcze baczniej rozglądamy się na boki. Nie, żadnych jelonków nie udało się nam dostrzec. Spokojnie przeszliśmy około 10 kilometrów, kiedy to sam z siebie zatrzymał się miejscowy pan i podrzucił nas kawałek, a później pojawiła się szalona rodzinka, z którą do samego końca dojechaliśmy na pace tyle, że w deszczu.

Można powiedzieć, że to był sukces. Połowiczny, ponieważ z tego miejsca można albo udać się na szlak albo popłynąć promem. Zbliżał się wieczór, więc iść raczej nie było po co, w końcu to park narodowy. Na szczęście (raczej nieszczęście) obok znajduje się camping. Nie wydawało się nam dziwne, że był pusty, a właściciel chciał nas krótko mówiąc oszwabić z całej gotówki jaką posiadaliśmy. Uświadomiliśmy to sobie wybierając miejsce pod namiot i w jednej chwili nastąpił odwrót. Michał wszedł do budy właściciela po zwrot pieniędzy, rozmawiał z jego żoną, która ewidentnie ściemniała, że go nie ma. Zadzwonił telefon i pan nagle znalazł się w kibelku. Biedny, jeszcze się na nas obraził.

Wybraliśmy nocleg na dziko. Próba podejścia na szlak okazała się błędna – z powodu stromizn nie było gdzie postawić naszego domku. Za to wystarczyło cofnąć się kilometr i wejść w las, a tam na wzgórze i już było idealnie. Mokro, ciemno, ale radośnie i przyjemnie. Cóż, może poza korzystaniem z krzaczków, z tyłu głowy cały czas mieliśmy historię Francuza o spotkaniu z pumą. Nie ma to jak leżenie w namiocie w totalnych ciemnościach i wyobrażanie sobie stada pum czekających tylko aż któreś z nas wychyli nos z namiotu.

Etap drugi – Wzdłuż Lago Desierto

W tej części wędrówki, kiedy już spakowaliśmy mokry namiot, czekał na nas 15 kilometrowy spacer wzdłuż jeziora. Pierwsza i jedyna przeszkoda na trasie to chybotliwy mostek, którym przechodzimy nad rzeką wypływającą z jeziora. Szlak przewidziany jest na około pięć godzin, nam zajęło to trochę więcej czasu – nigdzie się nie spieszyliśmy, a pogoda była piękna. I w dodatku, za każdym razem, gdy tylko spoglądaliśmy w tył, majaczył nam idealnie widoczny Fitz Roy i chociaż z tej perspektywy udało nam się go zobaczyć w pełnej krasie. Szlak wiedzie jednostajnie raz w górę, raz w dół, czasem przez las, a czasem granią.

Dzień zakończyliśmy przy ostatnim argentyńskim posterunku policji – straży granicznej. Pracują tam mili panowie, którzy nawet pozwalają strudzonej drogą kobiecie skorzystać z normalnej łazienki. Kładliśmy się spać z widokiem na jezioro i jedną z piękniejszych gór, jakie widzieliśmy do tej pory.

Etap trzeci – przekroczenie granicy Argentyna – Chile

Tylko kilka godzin marszu bez towarzystwa innych dzieli nas od granicy dwóch ogromnych państw Ameryki Południowej – Argentyny i Chile. Wiecie jak wygląda to miejsce? Ścieżka prowadzi obok opuszczonych budynków albo raczej ich zardzewiałych rusztowań, a po chwili pojawia się tablica, a za nią następna. Na jednej witają nas w kraju, z którego już chcemy uciec, a na tej obok w Chile. Ot tyle, no poza zwalonym pniem, który znajduje się jakby na ziemi niczyjej. I od tego momentu nie idziemy już ścieżką. O nie! Trafiliśmy właśnie do lepszego kraju, w którym do granicy poprowadzono drogę! Gruntową, ale jest i na naszych oczach jeep przywiózł kilka osób zmierzających w stronę Fitz Roya.

Spacer drogą miał ciągnąć się jeszcze przez 16 km. Chilijczycy, pomysłowe bestie, poustawiali co kilometr tabliczki z odległością. W którymś momencie pojawiły się znaki ludzkich prac – beczki, wykopy i bez żadnego ostrzeżenia przechodziliśmy obok lotniska w budowie. Tego się tutaj raczej nie spodziewałam. W tych zaskakujących okolicznościach zrobiło się jeszcze bardziej zaskakująco. Dogoniła nas koparka, kierowca zaprosił do kabiny, a plecaki wpakował do łyżki. Pierwszy raz w życiu jechaliśmy koparką.

Najpierw zobaczyliśmy konia, następnie tabliczkę zona carabinieros. Byliśmy już blisko. Ważyły się losy naszej cebuli i czosnku. Przed posterunkiem leżał piesek, obok pasły się konie. W środku dwóch uśmiechniętych panów w mundurach, którym się nie spieszy, więc spokojnie możemy sobie odpocząć. Bez żadnych problemów dostaliśmy unikalne pieczątki wjazdowe i w końcu oficjalnie byliśmy w Chile. Cała osada w tym miejscu, to właśnie placówka carabinieros i jeden dom, przy którym jest camping prowadzony przez trzy starsze panie. Właśnie u nich w domu mogliśmy skorzystać z gorącego prysznica (coś cudownego!) i kupiliśmy świeże, jeszcze ciepłe bułeczki i marmoladę. Kolacyjna uczta z widokiem na ogromne lazurowe jezioro O’Higgins i otaczające je góry.

Etap czwarty – prom przez jezioro O’Higgins

Prom miał być około 11 rano. Najpierw przypłynął drogi wycieczkowy płynący jeszcze między fiordy. Nasz transport nazywał się Alberto Lorenzo, kosztował 35.000 peso chilijskich i był malutką, zniszczoną łódeczką. Podróż jest przyjemna, ale monotonna. Widoki zmieniają się powoli, a lazur wody wszędzie jest tak samo intensywny. No i ten patagoński wiatr. Na końcu, w porcie docelowym zaskoczył nas sposób przechodzenia na ląd – musieliśmy przejść przez barkę, w której przewożono bydło, co było widać i czuć.

I tak, w zaledwie kilka dni wybierając niestandardową drogę dotarliśmy do Chile i pożegnaliśmy się z Argentyną. Kto z Was też wybrałby piesze przejście tej granicy, z El Chaiten do jeziora O’Higgins?

Aśka

2 uwagi do wpisu “Pieszo do Chile

Dodaj komentarz